sobota, 29 grudnia 2012

Wnętrzności

Intryguje mnie fakt, że po mimo spędzenia kilkudziesięciu lat w tym mieście; nie znam go. Owszem, wiem gdzie i jak dojechać, jaki wybrać skrót, ale nie mogę z pewnością powiedzieć, że znam to miasto na wylot. Przez te wszystkie lata, jak zaklęty przemierzałem główne jego arterie, rzadko zaglądając w zakamarki lub podnosząc głowę. Wiecznie te same korytarze, rutynowe przemieszczanie się. Suma powierzchni ulic i ciągów komunikacyjnych jaką porusza się przeciętny mieszkaniec miasta, jest nieproporcjonalnie uboższa wobec ogromu nieznanych miejsc, które ów ciągi oplatają.
Zamknięte enklawy, otoczone kamienicami i blokami, to tereny życia intymnego. Integrujące w społeczności, w których jedno spojrzenie wystarczy by rozróżnić swojego od obcego. Dlatego tak nieswojo czasem wbijać się z butami w życie autochtonów. A jednak nic tak bardzo nie pociąga jak wizja wywinięcia miasta  lewą stronę, aby zbadać jego wewnętrzne organy i poznać miasto jakim  jest naprawdę. W całej okazałości, od frontów i krawężników, po oficyny, podwórka, klatki schodowe i sutereny, komórki, strychy. To zadanie jedynie dla prawdziwych Flaneurów, na których czekają wielkie i satysfakcjonujące odkrycia i dreszcz emocji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz